Kolejne artykuły są w przygotowaniu i pojawią się na łamach „Superjazdy” w najbliższych tygodniach. Tymczasem chciałbym zachęcić Was, drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy (jest Was już 2,5 tys. miesięcznie!), do dyskusji.
Każdemu z nas zdarzyła się kiedyś na drodze jakaś niebezpieczna sytuacja, stłuczka, a niektórym – wypadek. Czy zawsze umieliśmy wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski, które pozwolą nam zapobiec podobnym wydarzeniom w przyszłości?
Chciałbym zachęcić Was do podzielenia się ze mną i innymi czytelnikami opisami takich groźnych sytuacji, stłuczek i wypadków, w których uczestniczyliście i w dalszym ciągu nie jesteście pewni, co można było wtedy zrobić lepiej, aby uniknąć tych ryzykownych wydarzeń. Ja spróbuję za każdym razem zaproponować potencjalne rozwiązanie (czyli konkretne działania za kierownicą prowadzące do tego, że nie znaleźlibyśmy się w sytuacji grożącej wypadkiem), a potem mam nadzieję, że podyskutujemy o tym za pośrednictwem komentarzy. Jeśli nie będziemy w stanie dojść do sensownego rozwiązania, spróbuję zaprosić do rozmowy jakiś autorytet w dziedzinie bezpiecznej jazdy, który również wyrazi swoje zdanie.
Zapraszam i czekam na opisy Waszych doświadczeń. Myślę, że zrodzi się z tego ciekawa dyskusja, dzięki której wszyscy będziemy mogli wzajemnie skorzystać ze swoich doświadczeń i czegoś od siebie wzajemnie nauczyć. Każdy z nas wciąż popełnia błędy, prowadząc samochód, ważne jest jednak, aby z każdej sytuacji, z którą sobie do końca nie poradziliśmy, wyciągnąć odpowiednie wnioski. I nie chodzi tu o żadną terapię grupową (bo to dzielenie się swoimi doświadczeniami może tak wyglądać), ale o czysty pragmatyzm.
Jak prowadzić samochód nie tylko bezpiecznie, ale też sprawnie i elegancko. Bezpieczna jazda, przepisy ruchu drogowego, kultura jazdy, doskonalenie techniki jazdy. Jazda defensywna, taktyka jazdy i ekojazda.
Ja może zacznę. Co prawda jak dotąd udaje mi się jeździć bezwypadkowo, za wyjątkiem jednej drobnej stłuczki, ale potencjalnie niebezpiecznych sytuacji miałem sporo. Wspólnym elementem większości z nich było to, że spieszyło mi się i podświadomie uczyniłem szybkość przejazdu moim priorytetem. Jak dotąd najniebezpieczniejsza sytuacja, jaka mi się zdarzyła, była następująca:
OdpowiedzUsuńZbliżałem się do tego skrzyżowania: http://mapy.google.pl/maps?f=q&source=s_q&hl=pl&q=armii+krajowej&aq=&sll=50.068916,19.905188&sspn=0.001825,0.005284&ie=UTF8&rq=1&ev=zi&split=1&radius=0.14&hq=armii+krajowej&hnear=&ll=50.069801,19.904104&spn=0.001825,0.005284&z=18.
Jechałem od południa (ul. Piastowska). Jest tam skrzyżowanie ze światłami, a ja wjechałem na nie już na późnym żółtym. Za mną jechał inny samochód. Jezdnia po prawej stronie (ul. Nawojki) ma tam trzy pasy - do skrętu w lewo, do jazdy na wprost oraz prawy - do jazdy na wprost i skrętu w prawo. Świeciło się dla nich oczywiście czerwone światło. Na lewym pasie stał samochód, natomiast już kilka sekund przed dojechaniem do skrzyżowania zobaczyłem, że środkowym pasem dość wolno dojeżdża do skrzyżowania samochód. Wjechałem na skrzyżowanie, a wtedy okazało się, że ten wolno jadący samochód nie zatrzymał się na czerwonym świetle i wtoczył się z mojej prawej strony wprost przed moją maskę. Uratował mnie tylko bardzo zdecydowany manewr wymijający (w lewo i z powrotem w prawo), który zakończył się lekkim poślizgiem za skrzyżowaniem (jechałem ok. 50 km/h). Uniknąłem uderzenia w prawe drzwi dosłownie o centymetry.
Co można było zrobić lepiej? Zauważyłem tamten samochód z dużym wyprzedzeniem i spokojnie mógłbym przed nim zahamować. Jednak czułem psychologiczny opór przed hamowaniem do zera na środku skrzyżowania w sytuacji, gdy za sobą miałem inne auto, a za chwilę kierunek poprzeczny miał dostać zielony sygnał. .
Moim zdaniem mój błąd polegał przede wszystkim na (podyktowanym pośpiechem) wjechaniu na skrzyżowanie na "późnym" żółtym świetle - w ten sposób sam nałożyłem na siebie presję, że teraz już za późno na hamowanie. Po drugie, widząc z wyprzedzeniem potencjalnie kolizyjną sytuację, wjechałem na skrzyżowanie mając za sobą inny pojazd, który prawdopodobnie wjechałby we mnie w razie mojego mocnego hamowania. Wreszcie, optymistycznie założyłem, że ten pojazd zatrzyma się na czerwonym i nie założyłem w swoim planie jazdy żadnego wyjścia awaryjnego w razie gdyby jednak się nie zatrzymał.
Jednym słowem: przede wszystkim zaszwankowała hierarchia wartości (zamiast bezpieczeństwa, na pierwszym miejscu postawiłem szybkość przemieszczania się), a potem, mimo dobrej obserwacji, zabrakło poprawnej reakcji na to, co zaobserwowałem.
Miałem dwie stłuczki, obie z mojej winy, obie... identyczne. :| W obu przypadkach działałem pod presją - spieszyłem się z przyczyn ode mnie niezależnych i byłem nie tam, gdzie chciałem (objazdy w związku ze Świętem Zmarłych; źle skręciłem i wywiozło mnie zupełnie nie w tą stronę i na most, najbliższa możliwość zawrócenia za mostem, kilka kilometrów dalej). W pierwszym przypadku - skręt w prawo na zielonej strzałce, samochód przede mną rusza pomału, ruszam za nim, patrzę w lewo, czy można jechać (pusto), turlamy się dalej, patrzę do tyłu w prawo, czy na tej samej zielonej strzałce nie jedzie tramwaj z mojego kierunku (tory przecinają jezdnię pod koniec łuku), i w tym momencie BAM! Auto przede mną zatrzymało się przed torami, po których nic nie jechało... Sytuacja druga - wyjazd na most pod ostrym kątem i z dołu - trzeba przepuścić samochody jadące mostem skosem z tyłu. Turlam się za pojazdem poprzedzającym, pojazd jest pierwszy w kolejce do ruszenia, rusza do przodu, ja ruszam za nim i zerkam przez ramię w lewo, czy jest na tyle długa przerwa w ruchu na moście, żeby załapać się za nim. Miejsca nie ma, więc odwracam się i wciskam do oporu hamulec, bo widzę, że samochód przede mną również się zatrzymał, BAM! Cudów nie ma, nawet przy tak małej prędkości. :/
OdpowiedzUsuńW obu przypadkach skończyło się na stłuczeniu lampy/połamaniu zderzaka/jakichś wgniotkach.
Mój błąd był boleśnie prosty - jak się jedzie do przodu (nawet bardzo powoli!), to się patrzy do przodu, nie do tyłu. :] Odtąd bardzo uważam w takich przypadkach, zwłaszcza w tym miejscu na moście (obecnie często tamtędy jeżdżę). :)
Poza tym kilka hamowań awaryjnych, kiedy wydawało mi się, że nie ma absolutnie takiej siły w przyrodzie, żebym nie przydzwonił. Zazwyczaj było to zajechanie drogi na jezdni wielopasmowej, przy mocno przekroczonej dozwolonej prędkości przeze mnie. Odkąd nie przekraczam, problem ustąpił. :)
Raz, na wąskiej, mazurskiej drodze, przy wyprzedzaniu kolumny samochodów, jeden z kolumny wytoczył się na "mój" pas tuż przed mój zderzak (różnica prędkości bardzo duża). Klakson, odruchowo zjechałem na lewy brak pobocza :/ , szczęśliwie - miarę ubity, bez uskoku i bez drzew. Po dziś dzień nie wiem dlaczego, ale mimo, że nogę już miałem zawieszoną nad hamulcem, wcisnąłem z powrotem gaz do oporu (na piątce, w dychawicznym peugeocie, niewiele to chyba zmieniło), lekka kontra, bo już zaczynało mnie wywozić w krajobraz, i wyjechałem przed usiłujący mnie zepchnąć pojazd. Gdybym wtedy odruchowo zahamował, różnica w przyczepności między lewymi i prawymi kołami (a ABSu, ESP czy jakiejkolwiek kontroli trakcji oczywiście brak...) ściągnęła by mnie prosto w wyprzedzaną kolumnę.
Teraz mam znacznie mocniejszy samochód i znacznie mniejsze parcie na wyprzedzanie zawsze, wszędzie, za wszelką cenę. :) Jeśli "łykam" więcej niż jeden pojazd na jeden raz, staram się wyprzedzać w miejscu gdzie mam gdzie uciec (pobocze po lewej) i z łapą na klaksonie pilnie obserwuję zachowanie wyprzedzanych. :>
Wszystko pięknie ale przeraża mnie że możemy jechać najbezpieczniej na świecie a i tak wjedzie w nas jakiś kretyn, który patrzył do tyłu zamiast do przodu...
OdpowiedzUsuńDlatego warto ZAWSZE zapinać pasy - gdyby nie one... wolę nie mysleć
pozdrawiam
Afrika
Afrika, to może napisz, jak dokładnie wyglądała Twoja stłuczka, po której pożegnałeś się z Fordem... :) Spróbujemy to rozłożyć na części pierwsze. Tak naprawdę właśnie o to chodzi: nie jest szczególnie wielką sztuką samemu jechać tak, żeby nie spowodować wypadku, cała sprawa polega na tym, żeby kontrolować działania innych kierowców, którzy mogliby zrobić ci krzywdę. Ja wiem tylko tyle, ile wcześniej pisałeś, więc trudno mi się konkretnie wypowiedzieć, co można by w Twoim przypadku zrobić inaczej.
OdpowiedzUsuńNo to ja się też dopiszę. PIERWSZA poważna sytuacja której nigdy w życiu nie zapomnę...: droga z Piły do Bydgoszczy, gdzieś przed Nakłem na jednym z podwójnych łuków najpierw w prawo potem w lewo. Przed nami 3 TIRY 60km/h, za nami 800km po niemieckich autostradach przed prawym łukiem widzę że przed TIREM jest miejsce, decyduję się wyprzedzać kończąc już na łuku, niestety na 4-ce co prawda to był turbo diesel ale i tak zabrakło nam przyśpiesznie. Z naprzeciwka z lewego zakrętu wyjeżdża szybkie auto nie mamy gdzie uciec i ten z naprzeciwka ratuje sytuację hamując na pobocze. Zabrakło dobrej oceny sytuacji i znajomości techniki sprawnego wyprzedzania. Myślę że dziś nie podjąłbym się tego wyprzedzania w tym miejscu.
OdpowiedzUsuńDRUGA sytuacja. Lato godzina 17:30 35 stopni w cieniu. Wracamy do Bydgoszczy z całą naszą 4 osobową rodzinką. Auto dość zapakowane ale jeszcze w granicach rozsądku. MY jedziemy pod słońce. Lewy łuk na którym z prawej strony dojeżdżają z podporządkowanej auta skręcające w naszym kierunku. 4 przejeżdżają to 5-te auto powinno nam ustąpić, początkowo ono hamuje ale potem kiedy jesteśmy w odległości około 30-40 metrów zaczyna wyjeżdżać prosto przed maskę. Mamy koło 90km/h Hamujemy awaryjnie, klakson, w szybko zbliżającej się bocznej szybie auta widzę przerażenie tamtego kierowcy, "nie widział" nas. Mimo suchego asfaltu i dobrych letnich opon włącza się ABS, mijamy się na jakieś 3-4 metry. Z perspektywy czasu myślę że powinienem na niego trąbić wcześniej, już wcześniej coś w jego zachowaniu było niepewnego, może długa droga bez klimatyzacji, może oślepiające słońce obniżyło jego czujność. Cieszyłem się wtedy jak nigdy że mieliśmy świeże opony no i że wtedy już starałem się jeździć przepisowo.
Pozdrawiam
Szkuba
Cześć Szkuba
OdpowiedzUsuńA propos tej drugiej sytuacji. Widziałeś, że coś jest nie tak, ale zacząłeś hamować dopiero w chwili, kiedy zaczął zajeżdżać Ci drogę. Czyli Twoja obserwacja była dobra, ale zabrakło właściwej reakcji z Twojej strony.
Ta właściwa reakcja to moim zdaniem wczesna, zapobiegawcza redukcja prędkości o 20-30 kmh (albo i więcej), jeśli widzisz skrzyżowanie z czekającymi na możliwość wyjazdu pojazdami (nawet jeśli zachowują się normalnie), a miejsca na ewentualne manewry awaryjne jest niewiele. Podczas przejazdu przez skrzyżowanie prędkość powinna już od kilku sekund być zredukowana i utrzymywana na jednostajnym poziomie.
Trzeba zwolnić zawczasu, bo gdybyś zaczął zwalniać tuż przed skrzyżowaniem (np. dopiero widząc niepewne zachowanie jednego z kierowców), mogłoby to zasugerować czekającym w drodze podporządkowanej, że ich wpuszczasz, z potencjalnie groźnymi konsekwencjami.
Czyli mamy do wyboru - jechać z dotychczasową prędkością (np. 90 km/h), oddając de facto kontrolę nad sytuacją w ręce kierowcom czekającym w drodze podporządkowanej; lub zidentyfikowawszy potencjalne zagrożenie (czekające pojazdy), z wyprzedzeniem zredukować prędkość i wjechać na skrzyżowanie dużo wolniej - co daje nam większą kontrolę nad sytuacją, i też zmniejsza konsekwencje ewentualnego wypadku.
Inny wniosek, tylko teoretycznie oczywisty, z Waszych wypowiedzi: warto utrzymywać auto w dobrym stanie technicznym (opony, zawieszenie) i stosować podstawowe zasady bezpieczeństwa (pasy, ale też np. nietrzymanie luźnych przedmiotów w kabinie, itp.)
Hejka! Bardzo fajny blog Wojtek :-)
OdpowiedzUsuńJa odkąd jeżdżę miałem tylko jedną malutką stłuczkę. Wieczór (słońce już zaszło), teren zabudowany. Prosta droga, co chwilę po lewej i po prawej wjazdy na posesje. Przede mną jedzie Renault Laguna, w pewnym momencie zwalnia i zatrzymuje się na jezdni (nie włączając żadnego kierunkowskazu ani nic). Przez moment się zastanawiałem czy go po prostu nie ominąć (nic nie jechało ani za mną, ani z naprzeciwka - widoczność w obu kierunkach bardzo dobra, bo droga prosta i akurat byliśmy na niewielkiej górce), ale nie wiedziałem dlaczego on się zatrzymał (nie widziałem nic na jezdni przed nim), więc na wszelki wypadek też się zatrzymałem 2-3 metry za nim. Potem poszło już szybko :-) Zobaczyłem jak u kolesia przede mną zapalają się światła cofania. Zdążyłem wdusić klakson i zacząłem wrzucać wsteczny, ale nie zdążyłem ruszyć... Jak się później okazało gość po prostu przegapił właściwy wjazd na posesję i chciał się cofnąć kilka metrów, z tym, że w ogólę nie zerknął nawet w lusterka czy przypadkiem nic za nim nie ma.
Jaki wniosek można z tego wyciągnąć poza tym, że zaraz po zatrzymaniu trzeba wrzucać wsteczny i na wszelki wypadek czekać na sprzęgle? ;-)
Tomek
Hej Tomek (ten Tomek? :))
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim trzeba zatrzymać się dalej - ogólnie trzeba trzymać się jak najdalej od każdego, kto robi na drodze coś dziwnego. Przy zatrzymaniu powinno się stosować zasadę tzw. "opony i asfalt", czyli po zatrzymaniu powinieneś jeszcze widzieć kawałek asfaltu pod kołami poprzedzającego auta. W większości samochodów oznacza ok. 4-5 m odstępu od jego zderzaka.
Ewentualnie można z dużym wyprzedzeniem wysunąć się na lewą stroną drogi i zatrąbić. Jeśli zobaczysz reakcję (kierowca odwrócił głowę, przestał skręcać kierownicą, zapaliły się światła stop itp.), można ostrożnie wyprzedzić. Jednak wysunąć się na lewy pas musisz na tyle wcześnie, aby móc jeszcze spokojnie zrezygnować z manewru, jeśli reakcji na klakson nie będzie, i zatrzymać się w ww. odstępie 4-5 metrów. Z czego wniosek, że podczas jazdy trzeba utrzymywać bardzo duży odstęp od poprzedzającego pojazdu.
Ostatnia sprawa - kierowca szukający wjazdu na posesję zwykle charakterystycznie się zachowuje - jedzie wolniej, czasem niepewnie. Czasem można więc przewidzieć z góry, że ktoś będzie wykonywał taki manewr, i zawczasu odsunąć się od niego, żeby możliwe były ww. działania.
Hope this helps:)
Hej,
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że ten Tomek :D
Dzięki za uwagi. Faktycznie - wszystko to, co napisałeś ma sens. Ale w mojej sytuacji pomogłoby w zasadzie tylko zatrzymanie się w większej odległości od niego (jak piszesz - 4-5 metrów). Nawet gdybym się domyślił, że szuka wjazdu na posesję, to i tak raczej bym nie przewidział, że nagle zacznie cofać...
Ewentualnie, kiedy ktoś zatrzymuje się na środku drogi, można zatrzymać się w większej odległości i ostrzegawczo zatrąbić zawczasu. Potem czekać na reakcję (jw.). Kiedy będzie potwierdzenie, że zostaliśmy zauważeni, sytuacja już jest pod kontrolą.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńMiałem niedawno taką sytuację. Zjeżdżam z drogi głównej w podporządkowaną skręcając w lewo. Odpowiedno wcześniej kierunkowskaz, zwalniam ... Widzę z tyłu dojeżdzającą ciężarówkę. Przymierzam się już do skręcania, kontroluję czy ktoś mnie nie wyprzedza i nagle widzę ciężarówkę przejeżdzającą obok mnie z dużą prędkością. Gdybym nie spojrzał w lusterko przed manewrem byłby potężny "dzwon".
Cześć Wojtek,
OdpowiedzUsuńja z kolei przy podobnym do Twojego przebiegu mam na koncie kilka "zdarzeń" drogowych, w których brałem udział jako uczestnik lub świadek, a o których mogę opowiedzieć (w porządku chronologicznym).
1. Niedostosowanie prędkości do warunków (a konkretnie ubitego na twardo śniegu) i młodzieńcza fantazja (czytaj głupota) - przeskoczyłem maluchem na zablokowanych kołach przez skrzyżowanie T, orząc wysepkę i kosząc rosnące na niej drzewko. Strach pomyśleć, co by było, gdyby drogą z pierwszeństwem jechał inny pojazd.
2. Stan drogi - jadąc późną nocą najechałem na łuku drogi na łachę piasku, który zapewne wysypał się z jakiejś ciężarówki. Tylne koła wpadły w poślizg. Moja kontra byłaby na czas i uratowałaby sytuację, ale szyny tramwajowe wystające nad asfalt skutecznie mnie zatrzymały. Skończyło się dachowaniem i opadnięciem na koła. Gdyby to było inne auto, a nie maluch, który jest lekki i ma wysoko położony środek ciężkości, to pewnie ustałby na kołach. Jechałem wolno, inaczej nie pisałbym tych słów.
3. Nieuwaga i niedostosowanie prędkości do warunków (ponownie ubity śnieg) - kierowca jadący drogą z pierwszeństwem wystraszył się mnie stojącego na podporządkowanej i odbił LEKKO kierownicą. Skutki były druzgocące - wpadł w poślizg, nie wyprowadził z niego pojazdu, przejechał tyłem chodnik, uderzył w mur tyłem a następnie (nadal obracając się) przodem pojazdu. Pieszych na szczęście nie było w pobliżu.
4. Nieuwaga innego użytkownika drogi - kierowca ciężarówki "nie zauważył mnie" (jak potem powiedział) zmieniając pas ruchu. W efekcie musiałem salwować się ucieczką na pobocze i do rowu.
5. Nieuwaga innego kierującego - skręciwszy w Kielecką wbiłem się moją mareą w bagażnik audi, które beztrosko wycofało spod garażu. Nie miałem szans wyhamować, gość nie zadbał o to, aby bezpiecznie wykonać manewr. Miał wątpliwości, więc policja musiała potwierdzić jego winę.
6. Nieuwaga obopólna - równocześnie z sąsiadem cofnęliśmy z dwóch stron tego samego narożnika budynku. KRETYŃSKA stłuczka.
Wg mojej obserwacji 99% zdarzeń drogowych wynika z brawury/bezmyślności i niedostatecznej koncentracji na prowadzeniu pojazdu. Mogę Ci to zreferować szczegółowo, jeśli chcesz 8-)
Tomasso (ten Tomasso)
Matko Boska ale nudy.
OdpowiedzUsuńNajpierw Tomalo :). Sam sobie odpowiedziałeś - przed każdym skrętem w lewo należy skontrolować lusterko i ewentualnie, zależnie od sytuacji, martwe pole.
OdpowiedzUsuńTeraz Tomasso :). Long time no see Tomek. Czy liczba stłuczek i wypadków, w których brałeś udział, nie daje Ci do myślenia? Moim zdaniem coś musi z Twoją jazdą być nie w porządku. Masz rację, że 99% wypadków (dokładnie, według badań, bodajże 95%) jest do uniknięcia, gdyby kierowca zachował się prawidłowo. Nie zawsze chodzi o brawurę czy bezmyślność - najczęściej chodzi o niechęć do redukowania prędkości w potencjalnie ryzykownych miejscach, co zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa prędzej czy później prowadzi do wypadków. Ewentualnie chodzi o niezdolność rozpoznania miejsc i sytuacji, które są ryzykowne. I ostatni czynnik ryzyka: wypadki częściej zdarzają się osobom, które agresywnie bronią "swojej" przestrzeni na drodze i próbują siłą egzekwować swoje prawa. Czy przypadkiem nie należysz do tej kategorii, choćby częściowo?
Jeśli chodzi o opisane przez Ciebie "zdarzenia" :), to chyba sam wyciągnąłeś wnioski ze wszystkich. Jedyne, co chciałbym skomentować, to przypadek nr 5. Nie wiem, jak to dokładnie wyglądało i czy to Audi wycofało prosto w Ciebie, czy też już stało za zakrętem, kiedy skręciłeś w Kielecką. Jeśli to drugie, to wypadek był ewidentnie do uniknięcia - wystarczyło jechać z taką prędkością, żebyś był w stanie zatrzymać się na dystansie, który widzisz jako wolny od przeszkód. Skoro nie udało Ci się zatrzymać, to znaczy że jechałeś za szybko w stosunku do dostępnej widoczności drogi.
Bardzo pomaga uczulenie się na sygnały świadczące o tym, że któryś z zaparkowanych samochodów zaraz ruszy/zacznie cofać - zapalające się światła stop (wiele osób naciska na hamulec, kiedy rozgląda się przed ruszeniem), światła cofania, skręcające w bok przednie koła, dym z rury wydechowej, otwarte okno, sama obecność kierowcy w zaparkowanym aucie, ruch rąk na kierownicy itp. Warto obserwować koła stojących pojazdów, bo dużo łatwiej jest zauważyć nawet bardzo niewielkie ich poruszenie, niż ruch samochodu jako całości. Po wyćwiczeniu swojej obserwacji zaczyna się wychwytywać takie szczegóły dużo wcześniej i niejednokrotnie pozwala to uniknąć kolizji.
W swojej karierze kierowcy napatrzyłem sie na wiele wypadków i kolizji, choć sam mam za sobą dachowanie (na szczęście niegroźne) i lekką stłuczkę nie z mojej winy.
OdpowiedzUsuń1. Dachowanie. Jako świeżo upieczony kierowca (po samochodówce) wybraliśmy się z kolegą na przejażdżkę wyremontowanym starym gratem. Pora jesienna, mżawka i ślisko na jezdni. Prędkość nie imponująca, jakieś 60 - 70 km/h ( jazda takim autem w okolicach setki to nie lada wyczyn). Na łuku drogi, przez zagapienie się, złapałem pobocze. Szkolny błąd - odruchowo hamulec i jakaś tam kontra, ale auto zaczęło już tańczyć. I już, już zdawało się, że wyjdziemy na prostą, gdy na drodze stanęła furmanka. Nie chcąc w nią przygrzmocić, znów skręt... moment i w rowie na dachu. Szczęście w tym, że samochód już na tyle wytracił prędkość, że tylko położyło nas spokojnie, a blachy, nieco tylko cieńsze od czołgowego pancerza, ochroniły nas od jakichkolwiek obrażeń. Nie wiem, skąd wzięliśmy tyle siły, aby we trzech (pomógł nam furman) postawić samochód na koła i wyjechać na asfalt?
2. Stłuczka. Jechałem dostawczakiem. Też ślisko (chyba wiosenne roztopy?), szosa wąska, a nieutwardzone pobocze zaniżone względem asfaltu kilkanaście cm. W lusterku widzę zbliżającą się kolumnę aut osobowych. Po pierwszym poznaję, że jedzie orszak weselny. Zwolniłem, przytuliłem się do krawędzi, a co tam, niech jadą, ksiądz czeka. Kilka/kilkanaście samochodów wyprzedziło mnie bez problemu, a ja upewniwszy się, że to wszyscy, powróciłem do wcześniejszego tempa i miejsca.
Po jakimś czasie widzę w lustrze, że chce mnie wyprzedzać "tarpan". Już bez zbytniej uprzejmości pozwalam mu się wyprzedzić. I gdy zrównał się ze mną. Buch. Aż mnie zepchnęło na pobocze, a on wyprzedził i rura. Ucieka? Ja za nim i po sygnalach. Dopiero po kilkuset metrach zatrzymał się. Okazało się, że to maruder weselny chciał nadrobić czas i podczas wyprzedzania spadł z jezdni, szarpnął kierownicą za mocna i przywalił we mnie. Nie miał czasu na spory, przyznał swoją winę i od ręki wypłacił rekompensatę. Mojemu samochodowi właściwie niewiele się stało. Trochę przejechany bok i zdarta farba, a że miał w planach malowanie, to tylko przyśpieszyło ten zabieg.
To moje osobiste doświadczenia, ale o wypadkach obok mojej posesji mógłbym napisać niezły materiał.
Maciej
W swojej 35-cio letniej karierze kierowcy widziałem sporo wypadków. Mniej lub bardziej tragicznych w skutkach lub zwykłych stłuczek. Z udziałem swoim zaliczyłem niegroźne w skutkach dachowanie i małą kolizję.
OdpowiedzUsuńNajbardziej jednak utkwił mi w pamięci wypadek śmiertelny, którego bezpośrednim świadkiem nie bylem, ale na miejscu zdarzenia byłem kilka minut po nim. To było w czasach szkoły (samochodówka) w trakcie nauki jazdy. Na przystanku, zza stojącego autobusu wyszła kobieta wprost pod przejeżdżającą ciężarówkę. Z kilkutonową kupą żelastwa nie miała żadnych szans. Gdy dojechaliśmy na miejsce, kobieta leżała w rowie z kurtką zsuniętą na głowę tak, że wyglądała jakby tej głowy nie było. Bardzo nieprzyjemny widok. Ta lekcja dała mi chyba więcej do myślenia o ruchu drogowym niż cały kodeks.
A swoje przeżycia?
Dachowanie.
Zaraz po szkole, jakieś 3 miesiące po otrzymaniu upragnionego prawa jazdy, wybraliśmy się z kolegą na przejażdżkę nowowyremontowanym autem mojego ojca. Pora jesienna, mżawka i ślisko na jezdni. Na łuku ( dwa następujące po sobie zakręty w lewo) złapałem, przez nieuwagę, pobocze. Szkolny błąd, hamowanie i jakaś tam kontra kierownicą. Samochód zatańczył walca i wężykiem, od rowu do rowu, bujaliśmy się, ale w końcu zaczęło prostować i już, już zdawało się, że z tego wyjdziemy gdyby nie furmanka przed nami. Aby w nią nie przywalić, znow szarpnąlem kierownicą i to był koniec. Pojechaliśmy bokiem w przydrożny rów, a tam położyło nas na dach. Szczęście, że prędkość początkowa nie była duża, ok. 60km/h i w chwili wywrotki samochód na tyle zwolnił, że spokojnie nas położyło.
Nie mam pojęcia, skąd wzięliśmy tyle siły, aby we trzech (pomógł furman) postawić auto na koła i wyjechać na asfalt? Nam nic się kompletnie nie stało, nawet siniaków czy zadrapań. Auto, z blachy niewiele cieńszej niż czołgowy pancerz, też nie ucierpiało zanadto.
Stłuczka.
Jechałem służbowym dostawczakiem. Na szosie też mokro, bo to wiosna, roztopy, a jezdnia niezbyt szeroka z obniżonymi, nieutwardzonymi poboczami. Widzę w lustrze zbliżającą się kolumnę aut. Po pierwszym poznaję, że to orszak weselny, więc zwolniłem i przytuliłem się do prawej krawędzi, niech sobie jadą, a co tam. Ksiądz czeka. Gdy wyprzedziło mnie po kolei kilka/ kilkanaście aut, powróciłem do poprzedniego tempa jazdy. Po jakimś czasie znów widzę w lusterku samochód (tarpan), który zaczyna mnie wyprzedzać. Ponownie ułatwiam mu ten manewr, ale gdy się ze mną zrównał, grzmotnął mnie w lewy bok, aż spadłem na pobocze. Wyprzedziwszy mnie ani myśli stawać, więc ja za nim, po klaksonie i po długich. A on nic. Ucieka? Dogoniłem go po kilkuset metrach i się zatrzymał. Okazało sie, że to maruder weselny nie chciał spóźnić się na ślub. Wyprzedzjąc mnie, zjechał na pobocze i w panice szarpnął kierownicą w prawo. Za mocno.
Nie chcąc przedłużać dyskusji, przyznał swoją winę i od ręki wypłacił rekonpensatę. W moim samochodzie wzdłuż lewego boku niezbyt okazała rysa, a że było planowane malowanie, to tylko przyspieszyło ten zabieg.
Jako uczestnik, nie miałem więcej przygód (na razie), ale o wypadkach obok mojej posesji mógłbym napisać niezły materiał.
Po dziesięciu latach przerwy, chcę znowu prowadzić samochód. Dwóch instruktorów stwierdziło, że wielu kierowców jeździ gorzej, więc mogę i ja...Ja chcę być najlepsza w klasie emerytek, więc jeżdżę autobusem na przednim siedzeniu i obserwuję. Ostatnio widzę, kierowca na skrzyżowaniu ma zielone. Problem: zdąży, czy nie. Jechał ok. 50km/h. Dziesięć metrów przed sygnalizatorem zdecydował, że przejedzie i chyba jeszcze przyśpieszył, a ja widzę żółte na suficie! Opuszczam wzrok, a przed nami, w poprzek stoi ciemny samochód osobowy i spokojnie przepuszcza pieszego. Kierowca nie hamował, tylko lekko skręcił i go ominął. Z lewej strony odfrunął od nas w lewo jeszcze jeden artysta skręcający na żółtym z naszego kierunku. W ten sposób szczęśliwie wylądowaliśmy na kolejnym przestanku.
OdpowiedzUsuńTen blog jest świetny. Czy znajdzie się taki ktoś, kto zaspokoi mój głód wiedzy?
IGA
Cześć Iga, mogę spróbować zaspokoić, nie wiem, czy mi się uda :). A co chciałabyś wiedzieć?
UsuńCześć Wojtek, przeraża mnie zawracanie na skrzyżowaniu niekierowanym, łamanym!!! Oczywiście wtedy, jak ze wszystkich stron jadą, albo czekają, a ja powinnam zawrócić...
UsuńProsta porada: zaufaj intuicji :). Jeśli przeraża Cię jakiś manewr, to może słusznie :) ? Najlepiej go wtedy w ogóle nie wykonywać, i - w tym przypadku - zawrócić gdzieś, gdzie nie wywołuje to takiego zamieszania na drodze. Zresztą, jeśli zawracanie w danym miejscu wywołuje zamieszanie, to jest niezgodne z przepisami, nawet jeśli formalnie takiego manewru nie zakazują znaki.
UsuńPozdrawiam!
Witam. Świetny blog, szczególnie dla młodych kierowców takich jak ja (24l) którzy są świadomi tego, że na kursie zostali nauczeni "do zdania egzaminu" a nie "do jazdy po Polsce". Nie trzeba być Bondem by zrozumieć, że jazda autem jest jak polowanie - tyle, że samemu jest się zwierzyną a każdy dookoła to potencjalny myśliwy.
OdpowiedzUsuńMiałem ostatnio 2 sytuacje, które skończyły się dobrze, ale czuję, że mógłbym ich uniknąć.
1) Wracałem z żoną z weekendu majowego w górach, 250km trasy. Ruch duży i ciągła jazda w ciasnej kolumnie aut. Jechałem ok 55km/h przez jakąś ulicę jednojezdniową w ciągu drogi krajowej, teren zabudowany. Prosta droga. Równa. Nawet ruch się uspokoił (to też uśpiło moją zmęczoną czujność). Z naprzeciwka nie jechało nic. Przed nami tylko jedno małe, śmieszne miejskie autko na miejscowych blachach. Prowadzi kobieta w średnim wieku, którą z grzeczności sam wpuściłem z podporządkowanej. I nagle z chodnika z lewej strony nadchodzi kobieta z wózkiem (nie ma przejścia). Wtargnęła na przeciwległy pas i auto przede mną zaczęło hamować (chcąc ją przepuścić). Spokojnie zdjąłem nogę z gazu i toczyłem się 50km/h. Kobieta z wózkiem zdążyłaby przejść a auto przede mną już by zdążyło ruszyć (trzymałem dobry dystans). Stało się jednak coś dziwnego. Kobieta z wózkiem zawróciła (tak jakby zrezygnowała z przejścia) po czym ponownie weszła niemal przed maskę auta przede mną. Samochód z przodu sporo zwolnił, więc zatrzymał się w miejscu a ja wcisnąłem hamulec do dechy już licząc w głowie straty ze zderzenia. Kilka metrów pisku na 4 kołach i zatrzymaliśmy się na kilkanaście centymetrów przed zderzakiem. Dopiero potem zacząłem się zastanawiać czy w tej sytuacji byłaby to moja wina (niezachowanie odstępu i najechanie na tył?) Przecież odstęp zachowałem dobry, prędkość przepisowa, co mogłem zrobić więcej? Nie da rady przewidzieć tak idiotycznych manewrów bo zabraknie kiedyś wyobraźni. Czyja byłaby wina w przypadku ewentualnego zderzenia?
2) Jechałem ul. Grodzką ze wschodu na zachód, prawym pasem: https://www.google.pl/maps/place/Wroc%C5%82aw/@51.1136643,17.0379442,144m/data=!3m1!1e3!4m2!3m1!1s0x470fe9c2d4b58abf:0xb70956aec205e0f5?hl=pl
Na wysokości skrzyżowania z ul. Zaułek Ossolińskich, lewym pasem dogonił mnie pan w nowiutkim Golfie. Jechałem ok. 55 km/h, tyle można, przy prawej krawędzi pasa. Nagle auto jadące równo ze mną po lewym pasie zaczęło dociskać mnie do chodnika. Są tam słabo widoczne linie, a zakręt dość ciasny. Ściął zakręt w ogóle nie patrząc w swoje prawo. Tak byłem zaszokowany tym powolnym zbliżaniem do mnie, że nie zdążyłem zrobić nic. Ani nie zatrąbiłem, ani nie miałem jak zwolnić (za mną następne auta). Walnął mnie swoim prawym bokiem, złożyło się lusterko. Zjechaliśmy razem na bok. Twierdził, że to nie jego wina, bo "oboje jechaliśmy za szybko". Nie prawda, żałuję, że nie zadzwoniłem po policję. Ale nie byłem pewien czyja to była wina. Ostatecznie oceniłem straty. U gościa poszła mocna rysa aż do podkładu. Na mojej zielonej Hondzie Civic z 97' stary, twardy lakier się nie poddał, i rozmazał się tylko lakier jego plastikowego Golfa. Pomyślałem, że skoro straty u mnie były znikome, a on ma do lakierowania całe drzwi, zrobiło mi się go szkoda i kazałem odjechać i nauczyć się jeździć. Rozłożyłem lusterko, zeskrobałem lakier intruza ze swoich drzwi i Honda jak nowa. Też nie wiem jak na tą sytuację zareagowaliby stróże prawa.
Proszę o odniesienie się do tych sytuacji.
Dziękuję i pozdrawiam,
Maciek
Cześć Maciek.
OdpowiedzUsuńPierwsza sprawa - moim zdaniem rozpatrywanie tego typu zdarzeń w kategoriach "czyja byłaby wina" jest pozbawione sensu. Co Ci przyjdzie z takiej wiedzy?
Drugie pytanie - piszesz, że czujesz, że każda z tych sytuacji była do uniknięcia. Zacznijmy od tego: napisz proszę, jak sądzisz, jak mógłbyś ich uniknąć.
Fakt, czasu nie cofniemy, ale gdybym miał świadomość, po czyjej stronie stoi prawo w takich sytuacjach, wiedziałbym jak zareagować następnym razem. A naprawdę mam wątpliwość bo jednocześnie wiedziałbym jakimi przepisami tłumaczyć swoją rację, ale też pokornie przyznałbym błędy. Sam nie wiem.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o pierwszą sytuację, to nauczyło mnie to jeszcze dokładniejszego pilnowania odstępu przed pojazdem poprzedzającym i to nie tylko wtedy kiedy się tego spodziewamy (gęsty ruch miejski) ale też wtedy kiedy się tego kompletnie nie spodziewamy (np. na wspomnianej pustej prostej drodze bez żadnych przeszkód).
A druga sprawa nauczyła mnie pilnowania wokół siebie buforu bezpiecznego odstępu, żeby zawsze zostawić sobie chociaż jedną stronę szybkiej ucieczki. W tym wypadku z prawej docisnął mnie krawężnik, z przodu ostry zakręt i brak możliwości przyspieszenia, z tyłu korek samochodów, a z lewej niezbyt rozgarnięty kierowca w plastikowym golfie.
Pozdrawiam,
Maciek
Maciek,
OdpowiedzUsuńOpierając się na Twoich opisach, moim zdaniem wina byłaby w obu przypadkach po drugiej stronie (w obu przypadkach wymuszono na Tobie pierwszeństwo). Natomiast najlepiej samemu poszperać w przepisach i wyrobić sobie opinię.
Tyle, że taka wiedza w żaden sposób nie przybliża Cię do uniknięcia podobnych wypadków w przyszłości.
Co w takim razie należało zrobić? Myślę, że Twoje wnioski są jak najbardziej trafne. Tak naprawdę jednak to Ty sam jesteś swoim najlepszym trenerem. Jeśli z każdej tego rodzaju sytuacji wyciągniesz wnioski, to z czasem okaże się, że niebezpiecznych zdarzeń przytrafia Ci się coraz mniej, aż znikną prawie całkowicie. Kluczem do tego, aby unikać kolizji na drodze jest autorefleksja, wyciąganie praktycznych wniosków na przyszłość i wcielanie ich w życie..
Dlaczego uważasz, że w pierwszym przypadku byłaby to wina kierującego pierwszym samochodem (wymuszenie pierwszeństwa)? Kierujący widział pieszą z wózkiem (zachowującą się niepewni) więc zwolnił i jak ta mu weszła pod samochód to się zatrzymał. Maciek, utrzymywał widać odpowiedni odstęp bo się zatrzymał, ale jakby nie dał rady, toby znaczyło, że odstęp jest za mały.
UsuńPozdrawiam
Marek
Czesc Marek
UsuńMoże faktycznie masz rację. Raczej byłaby wina Maćka. Tak czy inaczej wikłanie się w dyskusje "czyja wina" jest moim zdaniem bezproduktywne.
Witam wszystkich,
OdpowiedzUsuńJestem dość młodym kierowcą zawodowym, obecnie pracując w MZA codziennie borykam się z Warszawską codziennością na drogach, która nie jest kolorowa, mogę tutaj opowiedzieć sytuacje z dnia dzisiejszego, jak pani wyjechała z podporządkowanej dosłownie przed moim dziobem, czego kompletnie się nie spodziewałem, bo owa pani najpierw się zatrzymała, więc myślałem, że normalnie poczeka aż przejadę, jednak ta postanowiła ruszyć, włączyła światła awaryjne, myślałem, że w celu przeproszenia za to, że zajechała mi drogę, więc myślę sobie "ok, jedziemy dalej" ale pani postanowiła sobie urządzić postój (wiem, że światła awaryjnie oznaczają sygnalizowanie zatrzymania się, jednak zawsze po bezpośrednim zajechaniu drogi kierowcy używają ich w celu przeproszenia), w efekcie musiałem dość gwałtownie zahamować, na szczęście autobus był prawie pusty. Jednak takie sytuacje w Warszawie to praktycznie codzienność.
Do tej pory na szczęście miałem tylko dwie kolizje, jedną jeszcze na kursie prawa jazdy kat. b, a drugą jadąc swoim prywatnym samochodem, obie wyglądały dokładnie tak samo, ja hamuję a kierowca za mną przysypia i w efekcie dzwon.. W obu sytuacjach nie było żadnych większych potyczek, bo wiadomo, że każdemu może się zdarzyć.
Życzę wszystkim czytelnikom i autorom bloga bezpiecznej i bezwypadkowej jazdy
Cześć. dziękuję za wpis, zapraszam do lektury innych postów i komentowania. bardzo proszę podpisywać się pod komentarzami!
Usuń